„Z nurtem pod prąd"
Starość
Stary dom. Ruina!
Mury zrażające skiereszowaną cegłą
W oknach, niegdyś białe krzyże
Szyby brudne, niekompletne, pokawałkowane
Obecnie, już tylko szczątki parapetów
Budowlany obraz nędzy
Na tym tle, w oknie
Ludzki obraz rozpaczy. Staruszka!
Siwa, prawie bezwłosa
Pomarszczona niczym stare jabłko
Prawej powieki nie unosi
Lewą z trudem dźwiga
Mrużąc tak wzrok, patrzy na świat
Kiedyś musiała być piękną...
Teraz ma bezzębną, zapadłą szczękę
Pełnia empatii, czuję co ona czuje
Spostrzega, że na nią spoglądam
Wiem, że nachalnie patrząc upokorzę ją
Zuchwałością przerażę - wiem to
Dzieli nas Aleja Wyzwolenia
Wysokość jednego piętra
I parędziesiąt lat ziemskiej egzystencji
Ukradkiem
Patrzę na jej starą twarz
Widzę przerażenie, starczą bezradność
Nieme wołanie o pomoc
I lęk przed nocy przyjęciem
Taka starość jest straszna!
Takie życie musi być piekłem
Między nami potok aut
Chodnikiem, gdzie zastygłem w zamyśle
Obok mnie, płyną ludzkie masy
Jakiś ojciec mówi do córeczki:
„...nie wolno Ci... będziesz starsza... porozmawiamy..."
Jednak, bezzębne starowinki nie rozmawiają...
Skądś znany mi głos zagaduje:
- stoisz tu od godziny...
- bo... widzisz ten dom? - pytam
- to rudera, sypie się - odpowiada głos
- tak, zupełna ruina...- powtarzam myśl
- chodzi mi o tę staruszkę, smutne... - uściślam
- smutne... gdyby nie smród
nikt nie wiedziałby że zmarła...
Zaprosiłbym Cię
Zaprosiłbym Cię do mojego świata
Ale czym Cię podjąć
Czym ugościć
Czym przyjąć
Miedzy nami tak wiele różnic
Ty patrząc w słońce mrużysz oczy
Ja widzę w nim nadzieję
Idąc przez chaszcze klniesz
Ja staram się aby ich nie uszkodzić
Zaprosiłbym Cię
Lecz woda
I ogień
To sprzeczne żywioły
Wszystko albo nic
Dlaczego by nie?
Czemu by nie rzucić się na głębokie wody?
Ten świat nie tyczy się mnie
Postawić na jedną kartę - dla swobody
Odbyć tę wyprawę jedyną, niepowtarzalną
Zbadać swoje wnętrze i skorupę
Nie można być zawsze postawą minimalną
Założę własną trupę
Filozoficzne ewolucje
To trwa nad czasem
To nigdy się nie kończy
Jedyna niestała w To
To lico
Z każdym dniem innieje
To rośnie na długości
To idzie w szerokość
To zmienia objętość
Zawsze jest
Jest sobą
To jest To
Życie!
Oszczędź mi
Beznadziejnie płytkich wzruszeń
Daruj mi
Bezdyskusyjnie drugoplanowych epizodów
Odpuść mi
Bezsensowność doświadczeń moich
Wybacz mi
Beztreść ważnych chwil
Nie wypominaj mi
Bezmiaru spalonych podniet
Zapomnij
Bezlik błędnych poczynań
Życie!
Życie moje...
Nasz żywioł
Jakże zabolał powrót do przyziemności
Toksyczność „dobrodziejstw" zszarzałej codzienności
Upadek, i spadania bezkresność
Człowieczość, i jej konsekwencja bolesność
Wystarczyło kilka sekund słabości
By utracić znamiona boskości
Wysiłek dni wielu, cała pracy chłonność
Wróciło do zera, znów ta monotonność
Tak niewiele
Rozkrzyczane zmysły i pragnienia
Wygłodzony smak
- człowiekowi chce się człowieka
Niezaspokojone zmysły i pragnienia
Nienasycalny smak
- człowiekowi chce się człowieka
Człowiekowi aby żył
Trzeba człowieka
Wielki bój
Co dnia toczony, nie zawsze świadomy
Nie zawsze zwycięski, zawsze celowy
Bój o życie tu i później
Bój o duszę tu i tam
Choć dzielnie
To i destrukcyjnie
Nie dostrzegłszy jasności
Nie odbieramy boskości
W twarzy bliźniego
Nie dojrzawszy znamienia bożego
Brnąc coraz dalej w niebycie
Tracimy kolejna szansę – życie
Ludzkie cechy
Co za obłędny
nawyk
uporczywe schorzenie
Zdobywanie zaufania
oswajanie
odpychanie
odrzucanie
bólem częstowanie
Pytanie nieco retoryczne...
Czemu taki jesteś?
- pytam patrząc w głębię oczu
Czemu zdobywasz i niszczysz?
- pytam rzeźbą ust
Czemu ranisz naiwne serca?
- pytam retorycznie
Czemu smutku ogrom wzbogacasz?
- pytam głucho zatopioną
w srebrnej tafli lustra twarz...
Kalectwo niewiedzy
Okryci kloszem miotamy sobą
skalani kłamstwem więdniemy
wystawieni na próbę: giniemy
by cudownie „ożyć"
...odbijać się o szkło niewiedzy
do dnia, do chwili olśnienia
gdy zastygła masa pęknie
jesteśmy wolni...
Co z tego?
Jesteśmy wówczas bezradni
już nie istniejący....
Siła
Sztuka kłamania perfekcyjnie dopracowana
Łganie tak szczere, aż ból
Sztucznym uśmiechem twarz wymalowana
Łzy bardziej słone niż sól
Szkoda, że tak jest i być musi
Łowienie nierealnych wrażeń cienia
Szantażowanie tym co tak kusi
Łotrostwo niszczące nie tylko swoje marzenia
Szmata niegodna miana Ziemianina
Łajdactwo depczące święte prawa
Szalony ignorant co porządek wygina
Ład doszczętnie on zburzyć zdążył.
Sztandar prawości spalił, mówiąc: nie moja sprawa
LUDŹ-MY, siebie w ciemni pogrążył
Kołysanka
Rymy i ta melodia
A te echo w oddali
To księżyc w bębny wali
Deszczowa życia parodia
I cisza, czyżby ustało?
Gdzie jest cudu symfonia?
Znów ta ciszy monotonia
Czegoś brak – padać przestało
Jak mogę usnąć?
Ustała ulewna kołysanka
Nie ma co uszu mi musnąć
Następna noc wiary i nadziei
Że do czasu nastania poranka
Znajdę się wśród snu czarodziei
Barwy żywota
Dzień i Jego szarzyzna
Noc i Jej porażenia blask
Wszystko to mizerna tężyzna
Złudny żywota naszego brzask
Jesteśmy bo tak się stało
Żyjemy bo tak trzeba
Niewiele to, za mało
Bliskości chcemy jak chleba
Niczym żebrak obdarowany
Chylimy głowę bogobojnie
Liczymy, że to zabliźni rany
Spragnieni swojej obecności
Ulegamy życiu bezwolnie
Zagłuszamy głos, głos miłości...
Po więcej zapraszam do papierowej wersji, książka do nabycia u autora lub do wypożyczenia w wybranych bibliotekach.